środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt

Tydzień w samochodzie

W Argentynie okazalo sie ze rezerwacja naszego samochodu zostala anulowana, bo... nie maja samochodu. Udalo sie nam jednak zalatwic autko w innej agencji. Przez kolejne dni przemierzylismy dwa i pol tysiaca kilometrow podziwiajac po drodze najpiekniejsze krajobrazy, jakie dotad widzielismy, wjezdzajac na ponad 3300m npm, raz nawet zabierajac autostopowiczow. Jechalismy kazdym mozliwym rodzajem drogi - od mokrej gorskiej blotnistej, przez asfaltowe ciagnace sie kilkadziesiat kilometrow w idealnej linii prostej, kamienisre zawiewane przez piaskowe traby powietrzne, po wyschniete lub nawet nie koryta rzek.
Nasz hiszpanski jest coraz lepszy, jedna osoba pytala sie nawet gdzie sie go uczylismy!
Teraz, kiedy dotarlismy do Mendozy, czas na odpoczynek, zakupy i Święta. Dzis idziemy do kosciola na wczesna pasterke z nowym kolega z hostelu. Zabieramy ze soba nasz, przywieziony z Polski, oplatek. Bilet na autobus do Santiago juz kupiony. Za tydzien bedziemy z powrotem w Europie.

niedziela, 14 grudnia 2014

Nadrabianie zaleglosci

Mielismy pisac bloga w trakcie podrozy, a wyglada na to, ze bedziemy nadraboac wpisy dopiero w styczniu. Emocji, przygod, zdjec i opowiesci nie brakuje. Tylko czasu na uporzadkowanie tego tak.
W bardzo wielkim skrocie:
Z Santiago pojechalismy do Valparaiso gdzie wjezdzalismy ponad stuletnia kolejka na wzgorza i niemal poszlismy niechcacy zwiedzac fawele. W Concón jezdzilismy na koniach... po wydmach i po plazy..  galopem... nie do opisania!!! W parku narodowym La Campana spedzilismy dwa dni, R. zostal w nocy pod stolem posmyrany przez tarantule, widzielismy przepiekne krajobrazy i autentyczne polowanie na dzikie konie. Jezdzilismy tez stopem. Na plazy w Pichidangui spedzilismy 2 godziny, czyli niestety o poltorej za duzo. W La Serenie w koncu skosztowalismy owocow morza, a w pobliskim rezerwacie obserwowalismy wolno zyjace orki, foki i pingwiny. Wszedzie spotykalismy milych i zyczliwych ludzi, z ktorymi udawalo nam sie prowadzic, niekiedy dosc dlugie konwersacje, naszym lamanym podstawowym hiszpanskim. Po niemal dobowej podrozy luksusowymi autobusami dotarlismy na sam srodek pustyni do San Pedro de Atacama. Miasteczko przywitalo nas barwnymi i hucznymi obchodami swieta maryjnego w indianskim stylu, ale niestety na tym jego urok sie konczy. Na 2 tysiace mieszkancow sa dziesiatki agencji tyrystycznych, czesto oszustow. Na razie podziwialismy ksiezycowe skaliste krajobrazy i najbardziej rozgwiezdzone niebo na ziemi. Dzisiaj wstalismy o 4 rano, zeby wjecuac na ponad 4300m i podziwiac gejzery. W drodze powrotnej widzielismy vicunie, flamingi i tutejsze strusie, a nawet zamoczylismy stopy w goracych zrodlach. Aha, dzisiaj w nocy widzielismy najwiekszego w miasteczku psa. Jest bialy i ma na imie "Polak". Najwazniejsze jednak bylo dzisiaj to, ze moglismy poglaskac prawdziwe zywe chiliskie mieciutkie lamy!
Jutro wieczorem nareszcie bedziemy w Argentynie. Uwolnimy sie od wycieczek fakultatywnych na tydzien wypozyczajac samochod. Bedziemy przesuwac sie powoli z Salty w kierunku Mendozy, gdzie dotrzemy przed Wigilia. W drugi dzien Swiat powrot do Santiago.

wtorek, 2 grudnia 2014

Głową w dół czyli pierwsze kroki w Chile

Po parunastu godzinach w podróży w końcu dogoniliśmy lato. Bardzo staramy sie zrozumieć co do nas ludzie mówia, bo nasz hiszpanski jest bardzo ubogi ;) nie wstydzimy sie tego tylko uzywamy go, gadamy jak tylko jest okazja. Chilijczycy sa bardzo pomocni i skorzy do rozmowy. Jutro spróbujemy przejechac autostopem z Santiago de Chile do Valparaiso, o. 150km ot taka proba jak sie nie uda to wsiadziemy po prostu w autobus. Widzielismy juz tiry takie jak w USA, może taki nam sie zatrzyma ;)

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Uciec zimie

Tutaj - minus 2 stopnie w dzien, tam - plus dwadziescia w srodku nocy.
Za nami dwa dni intenstwnego pakowania. Zmniejszylismy objetosc naszego bagazu niemal o polowe, z niczego przy tym nie rezygnujac. Zamiast wielkich polarow - ultralekkie puchowe kurtki; kurtki przeciwdeszczowe sprasowane w futetale na moskitiere; namiot (w koncu sklejony po mini-pozarze w Slowenii) rozlozony na czesci; mini-spiwor wzbogacony o funkcje recznika plazowego; apteczka skurczona dwukrotnie; cala kuchnia zamknieta w jedmym garneczku.
W tym calym pakowaniu na ostatnia chwile najbardziej zastanawia to, ze zawsze zdazamy. Bo gdybysmy kiedys nie zdazyli, to bysmy sie nauczyli, ze trzeba sie brac za to wczesniej, nie zostawiac na ostatnia chwile.
A my ciagle zdazamy.