poniedziałek, 27 maja 2013

Małżeństwo w biegu

Po całych czterech dniach odpoczynku po powrocie z Miesiąca Miodowego (wliczając to trzy dni pracujące), piątego dnia (oczywiście po pracy) ruszyliśmy znowu w drogę. I to stopem. Równo rok i tydzień od ostatniej jazdy stopem! Od razu dostaliśmy niezłą nauczkę, żeby już nigdy nie robić tak długich przerw. Spośród 14 godzin podróży z Ber. do Rzesz. ponad 6h staliśmy marznąc na dworze i ok. 1h siedzieliśmy odpoczywając. Reszta, a mianowicie 7h, to kawał szybkiej, spokojnej i przyjemnej jazdy, zaledwie trzema samochodami: 1 - 33km, 2 - 382km, 3 - 366km! Nie padł żaden rekord, bo zdarzały się i stopy ponad pięćsetkilometrowe. Bóg zapłać dobrym ludziom. No, może jeden rekord - długości stania i czekania...

Po dojechaniu do celu zdążyliśmy się spokojnie przespać (K. - 3h, a R. 1,5h), by następnie udać się na ślub i wesele K. i A. Tańcom i radości nie było końca, ale niestety zmęczenie zaczęło się we znaki, wiec w domu byliśmy z powrotem już o 2 nad ranem, by 10 godzin później już znowu zbierać się i ruszać w drogę powrotną - z rodzicami R., a następnie z carpoolingiem. Tym razem mieliśmy aż 6 godzin na sen i rano, dzisiaj, mogliśmy już spokojnie wypoczęci pojechać... do pracy.

środa, 22 maja 2013

z wyjazdu na wyjazd

Tak jesteśmy na miejscu, a raczej tymczasowo, bo w piątek znów w drogę.
Na kolejną radość, radość K. i A. :)

sobota, 18 maja 2013

Shopping w Bangkoku

Mielismy w planie odwiedzic dzis kilka galerii, handlowych, pare rynkow, jedna swiatynie, cale Chinatown i pewien bar na dachu wiezowca. Skonczylo sie na tym, ze caly dzien spedzilismy w jednym centrum handlowym i na jednym ryneczku, a najwazniejsze zakupy zrobilismy... w Tesco! Dla Ciebie, dla turysty.

piątek, 17 maja 2013

Szybki wjazd do Siem Reap i zwiedzanie Angkor Wat


Jedziemy wlasnie do Bangkoku. K. spi na kolanach R., a wokol naszego autobusu szaleje bezdeszczowa burza z piorunami. W podrozy czujemy sie najlepiej. Wczoraj, w Siem Reap wstalismy o 4:15 rano, pol godziny pozniej przyjechal po nas kierowca tuk-tuka, a o 5:20 juz razem z tlumem turystow czekalismy na wschod slonca nad Angkor Wat. Ale nasza cierpliwosc szybko sie skonczyla i zwiedzilismy cala swiatynie zanim jeszcze slonce wzeszlo na tyle wysoko, by wszyscy turysci opanowali ruiny. Nasze zwiedzanie trwalo 11 godzin!!



W tym czasie obeszlismy kilkanascie swiatyn, a w nich przestapilismy setki meczacych progow, wypilismy 7 litrow wody (wszystko niemal na biezaco wypacajac) i zjedlismy cale dwie paczki ciasteczek. Pomijajac pol-bulke, zimna kawe oraz odrobine arbuza i banana rano, to bylo wszystko. Wedlug prognozy, wczoraj bylo w Siem Reap okolo 39 stopni, oczywiscie w cieniu! Wrocilismy do domu po 16-stej i niemal natychmiast wykonczeni zasnelismy. Na dobre obudzilismy sie dopiero dzisiaj, o siodmej rano i caly wczorajszy dzien wydaje sie byc tylko dziwnym snem... A dzis po krotkim shoppingowym wypadzie do miasta wykazalismy sie najwyzszym profesjonalizmem podrozniczym. Nie dosc, ze jechalismy tania i lepsza taksowka niz ostatnio, to dojechalismy do granicy w niecale 2 godziny, a po kolejnej polgodzinie mielismy juz w paszportach wbite wyjazdowe wizy kambodzanskie, wjazdowe tajskie i za soba jazde tuk-tukiem na dworzec autobusowy za wytargowana cene 800 bahtow. A nawet mielismy juz bilety na autobus w kieszeni. I tak jedziemy majac nadzieje, ze wieczorem hotel bedzie mial jeszcze wolne miejsca i kogos w recepcji, bo nie robilismy rezerwacji. W rekordowym tempie od wyjscia z autobusu w Bangkoku zlapalismy taksowke i dojechalismy do hotelu, w ktorym znalazl sie dla nas dokladnie ten sam pokoj, w ktorym nocowalismy przed dziesiecioma dniami. Jestesmy mistrzami! Jutro jednak, z litosci dla pracownikow, wywiezimy zawieszke "do not clean the room", mistrzami porzadku wszak nie jestesmy.

Przejdzmy jednak do czesci popularno-naukowej posta, wspomagajac sie wlasnymi obserwacjami i wiadomosciami z internetu. Granica tajsko-kambodzanska jest bardzo wyrazna. Kambodza, ponoc jeden z najbiedniejszych krajow na swiecie jest sucha. Sucha i brudna. 2/3 ludnosci zyje tu z rolnictwa, przy czym rolne to zaledwie 1/3 kraju. Sprowadza sie to do tego, ze po prostu co jakis czas mozna spotkac chudego czlowieka wypasajacego rownie chude jak on krowy, stojace w piekacym sloncu, podgryzajace uschnieta trawe lub przechodzace akurat przez glowna ulice.



 A wszedzie wokol rownina jak okiem siegnac i podeschniete pojedyncze drzewa. Czasem tez mozna zobaczyc jak ktos orze swoje poletko z pomoca dwoch ledwo-idacych krow lub prowizorycznego traktorka. Niekiedy wokol domu biega tez kilka wychudzonych podskubanych kurczow wygladajacych jak mikro-strusie.
 

W miescie natomiast i przy kazdej swiatyni (w kompleksie Angkor) na kazdym rogu male dzieci wyciagaja rece po pieniadze. Kazdy kto czyms handluje lub cos oferuje (tuk-tuka, masaz, jedzenie) nawoluje do siebie i nie pozwoli przejsc obok siebie obojetnie. "Madame, mister, special price for you, discount, please buy, you come back?" Wszystko to przypomina nieco Maroko, ale jednak ludzie nie chca sie targowac, handel nie sprawia im zadnej frajdy, robia to, bo sa biedni i potrzbuja pieniedzy. Ponoc 1/3 spoleczenstwa zyje tu za mniej niz dolara dziennie.. W Tajlandii nikt nie zebrze, nikt nie grzebie w smietnikach, a jednym pick-up'em jedzie nie wiecej niz 10 osob. Nie trzeba oganiac sie od sklepikarzy. Ale Tajlandia jest tajska od ponad osmiuset lat. Przez pewien czas byla pod protektoratem francuskim, ale zawsze niepodlegla. 230 lat temu pewien general zrobil przewrot, mianowal sie krolem i od tej pory jego kolejni pra- wnukowie zasiadaja na tronie. Wszyscy swojego krola kochaja, wszedzie widac jego zdjecia i kwiaty posadzone dla niego. Ludzie sa pomocni i wydaja sie byc szczesliwi.
Tymczasem Kambodza chwile byla niepodlegla, a potem wchodzila w sklad indochinskiej kolonii francuskiej, byla tez chwile Pakistanem Wschodnim, a chwile pod skrzydlami Indii. Byl krol i jego zabojstwo, byla interwencja ZSRR, a w koncu byli Czerwoni Khmerzy. Obecny krol, ktorego ojciec wepchnal na tron ma wyzsze wyksztalcenie europejskie... artystyczno-taneczno-baletowe!
Wczesniej tez nie bylo bardziej stabilnie. Najwiekszy krol-budowniczy w dziejach, panujacy blisko 900 lat temu zmienil religie oficjalna kraju z hinduizmu na buddyzm. Wzniosl kompleksy swiatyn, zbudowal setki kilometrow drog, sieci kanalow irygacyjnych, setki szpitali, itp., itd.. Ale gdy tylko umarl religie z powrotem zmieniono na hinduizm, a buddyjskie posagi w swiatyniach okaleczono. Okazalo sie tez, ze wszystkie budowy, reformy i modernizacje wyczerpaly niemal wszystkie zasoby kraju.

I tak obija sie Kambodza od setek lat o wszystko co jej sie przydarza probujac znalezc swoj cel i szczescie. Jednak nie jest zbyt zdecydowana. Ma bogata tradycje, np. nazwa jej waluty - riel, to nazwa ryby (suma), ktora spotkac mozna w wodach Mekongu. I co z tego skoro jeden riel wart jest mniej niz 1/10 polskiego grosza, a wszystkie bankomaty wyplacaja tylko i wylacznie amerykanskie dolary, ktore sa jedyna sluszna waluta obiegowa?



 A co z najwazniejszym kambodzanskim zabytkiem - kompleksem swiatyn Angkor? Wlasciwie od szesnastego wieku byl on zakazany i zarastal dzungla. Ogromna czesc murow sie zawalila, niektore swiatynie porosly ogromne drzewa. Potem o swiatyniach ktos sobie niechcacy przypomnial i... tak zaczelo sie ich rabowanie i wywozenie. Oczywiscie rownoczesnie Francuzi (kto inny jak nie kolonizatorzy) zaczeli prowadzic tam badania i prace renowacyjne (z pewnoscia biorac cos w zamian). Pozniej byla wojna, potem ZSRR i w koncu Czerwoni Khmerzy. To co ostalo sie z tych swiatyn przez te wszystkie trudne lata, jest od 1992 roku odbudowywane i zabezpieczane. Francja, Indie, Chiny, Japonia, Niemcy, Australia, a nawet Czechy - kazdy kraj wklada w to jakis budzet (zapewne podskubujac przy okazji cos dla swoich mniej lub bardziej oficjalnych kolekcji muzealnych).




 A co na to ludnosc Kambodzy? Chyba gdyby nikt im nie dal pieniedzy, nikt nie zainteresowal turystow i nikt nie przyjezdzal, nie wynajmowal tuk-tukow, przewodnikow i nie kupowal wody i pamiatek, to porzuciliby te swiatynie na kolejne tysiac lat, bo po coz innego im sa one potrzebne? Tymczasem duch kolonizacyjny zyje na Polwyspie Indochinskim dalej.



Na tajskiej wyspie Koh Chang mieszkalismy u Holendrow, ktorzy osiedlili sie tam, wydaje sie, na stale. Prowadza wioske bungalowow, zatrudniaja Tajow i jest im tam dobrze. Z kolej w kambodzanskim Siem Reap wlascicielem naszego hotelu byl Anglik. Mieszka w Kambodzy od dawna, a mimo to wciaz jest nieopalony, ma problemy zoladkowe i serwuje gosciom kanapki z bekonem, a marmurowe posadzki w jego domu nie wydaja sie odzwierciedlac problemow swojego kraju...

czwartek, 16 maja 2013

Ruch drogowy zaawansowany


O ile ktos pamieta w jakim celu uzywaja klaksonu kierowcy w Bangkoku (jeden z poprzednich wpisow), o tyle okazalo sie, ze na wyspie klaksonu uzywa sie tylko w jednym przypadku - wyprzedzania skutera. Ot cala filozofia.
Inaczej sprawa ma sie w Kambodzy. Tutaj nalezy trabic, kiedy zamierza sie wyprzedzic jakikolwiek pojazd, ominac jakiegokolwiek czlowieka, wyminac samochod jadacy z naprzeciwka. Trabienie nalezy rowniez powtorzyc juz w trakcie wykonywania manewru, jak i pod jego koniec. Dodatkowo sile trabienia nalezy wzmocnic, jesli pojazd, ktory wyprzedzamy lub wymijamy, rowniez wykonuje jakis manewr, badz omijany czlowiek probuje przedostac sie na przeciwlegly brzeg drogi. Trabienie powinno byc tez bardziej zdecydowane w terenie zabudowanym oraz w stosunku do pojazdow wiekszych gabarytow (zwlaszcza ciezarowek i autobusow).
Najwieksza sila trabienia powinna byc zatem uzyta, gdy probujemy wyprzedzic autobus, ktory wlasnie jest w trakcie wyprzedzania ciezarowki (i trabienia na nia), a z naprzeciwka nadjezdzaja wyprzedzajace sie (i oczywiscie trabiace) samochody. Oczywiscie najlepiej, jesli dzieje sie to w terenie zabudowanym, a na poboczu stoi pieszy probujacy przejsc na druga strone jezdni.
UWAGA! W Kambodzy niekiedy stoja znaki "zakaz trabienia" i oczywiscie nalezy ich przestrzegac. Nalezy rowniez pamietac, ze samo trabienie wystarczy, szybki powrot na swoj pas ruchu po zakonczeniu manewru jest zbedny. Ale kierunkowskaz to rzecz swieta, najlepiej miec go wlaczonego caly czas. Oczywiscie tylko lewy.
Aha, no i na granicy nie nalezy zapomniec, ze w Tajlandii panuje ruch lewo-, a w Kambodzy prawostronny.
takie dziwne stwory drogowe

  nasz taksiarz (trzymający kierownicę) jedną ręką, drugą rozmawiający przez telefon, obok (na tym samym siedzeniu) dodatkowy pasażer


wtorek, 14 maja 2013

Koniec lezenia, jedziemy dalej

Juz za 7 godzin bedziemy siedziec w minibusie (cokolwiek ma ten rodzaj autobusu ma znaczyc) siedziec w drodze do Kambodzy. R. straszy mnie malaria, bym zjadla leki. Dobrze juz dobrze, bede dobra zona i je zjem. Skonczylismy dzis turnus opalania. W sumie na plazy w ciagu 7 dni lezelismy 2, no moze 2.5.
Dzis R. mial swoj najlepszy bilardowy strzal w zyciu. Gralismy na tarasie na drugim pietrze restauracji przy samej plazy. Biala bila wybila sie tak dokladnie, ze (cudem omijajac zamrazarke z lodami) przeleciala dwa pietra w dol i wciaz w locie, przeslizgujac sie pomiedzy niskim murkiem a stropem, spadla jeszcze poziom nizej, pod takim katem, ze zanim uderzyla o ziemie, zdolala jeszcze przeleciec przez drzwi i w rezultacie wpadla od razu gdzies do kuchni. Nikt nie zginal ani nie zostal ranny, choc niewiele brakowalo. Cala obsluga kuchni, lacznie z krzatajacymi sie w niej dziecmi, trzech kelnerow i oczywiscie jakis trans - wszyscy przerazeni spojrzeli w gore - na R., a potem wszyscy lacznie z nim zaczeli tej bili szukac...
Samym wieczorem spelnily sie jeszcze dwie male przepowiednie-prosby R.
Po pierwsze - nad naszymi glowami, przez werande, przeslizgnal sie niemal bezszelestnie duzy nietoperz. Po drugie, w barze, w ktorym codziennie wieczorem (i w nocy) puszczali wkurzajaca K. muze, ktos wlaczyl Paula - Sky and Sand.
Krotkie podsumowanie materialne pobytu na wyspie:
- podarta moskitiera (w rezultacie nieuzyta ani razu)
- wgiety obiektyw aparatu (spadl z hamaka)
- polamany parasol
- rozklejone klapki
...i wiele wiele innych, a wszystko to oczywiscie wina R.!

 i parkę sympatycznych współlokatorów

Planowanie: poziom Hard

Na poczatku zarezerwowalismy nocleg na Koh Chang na 4 noce. Po dwoch dniach poszlismy spytac sie wlascicieli naszej chatki (pary Holendrow) czy nie mozemy w niej zostac 3 dni dluzej. Nie moglismy, bo na chatke byly juz rezerwacje, wiec gdzie indziej zarezerwowalismy inna chatke na 3 dni. A przez internet na dwa dni zrobilismy rezerwacje na pokoj w Kambodzy.
Po jednym dniu okazalo sie jednak, ze nowa chatka najlepsza nie jest, wiec wrocilismy do naszych Holendrow z pytaniem czy nie maja moze innej chatki, o nizszym standardzie, w ktorej moglibysmy sie zadekowac na dwie noce. Takowa chatka sie znalazla! W rezultacie przez jedna noc mielismy wykupione dwie chatki i nastepnego dnia rano wymeldowalismy sie z gorszej chatki jeden dzien przed terminem.
Tego samego dnia wpadlismy na pomysl, zeby zostac na Koh Chang jeden dzien dluzej. Tradycyjnie poszlismy wiec do Holendrow spytac sie czy bedziemy mogli zajmowac chatke jeszcze jeden dzien dluzej. I na szczescie okazalo sie, ze tak. Teraz zostala do zalatwienia tylko zmiana rezerwacji w Kambodzy. Poniewaz to jednak bylo niemozliwe, musielismy anulowac nasza stara rezerwacje, a potem w mekach zwiazanych ze slabym sygnalem WiFi i telefonem, zrobic nowa rezerwacje na inny pokoj.
W rezultacie na 3 miejsca pobytu w dwoch miejscowosciach zrobilismy az 5 rezerwacji, z czego jedna zostala skrocona, jedna wydluzona, a jedna calkowicie anulowana.

kąpu, kąpu ze słoniem

pies gospodarzy pilnuje naszego domku



poniedziałek, 13 maja 2013

wypadek, lasy namorzynowe i jedzenie

Przedwczoraj przenieslismy sie w dol gorki (blizej morza) do innego domku z klimatyzacja. Jednak nie sprostal on oczekiwaniom zapachowo-temperaturowo-odglosowym i od wczoraj, po kolejnej przeprowadzce, znowu do domu mamy pod gorke. Nie ma klimatyzacji, ale jest wiatrak i hamak i bananowce przy werandzie i to wystaczy. Dodatkowo dzis okazalo sie, ze oprocz wszechobecnych malych gekonkow, nasza dzunglowa chatke zamieszkuja dwa naprawde duze niebiesko-pomaranczowe gekony. Wczorajsazy wieczor na werandzie spedzilismy w towarzystwie psa Psa i syjamskiego kota Kota. Niestety pogodzic sie ich nie udalo.
A dzien spedzilismy na uciekaniu na skuterze przed tropikalnymi ulewami. Przejechalismy ok. 100 km, schowalismy sie przed okolo piecioma ulewami, a w czasie jednej z braku miejsca do schronienia, jechalismy dalej. Deszcz smagal nas po twarzach a wiatr osuszal nasze koszule.
Chcielismy poplywac kajakami w lasach namorzynowych, ale poziom wody na calej wyspie byl wczoraj tak niski, ze tylko przeszlismy sie drewniana kladka nad mangrowcami. Wracajac kupilismy i zjedlismy troche smierdzacego duriana. Pani przy drodze nam go swiezo rozkroila. Szczerze mowiac, nic specjalnego. W czasie jedzenia nie czuje sie juz odurzajacego, czosnkowo-skarpetkowego zapachu. W smaku jest slodki i maslany. Bez rewelacji. Mi (K) o niebo bardziej smakuje arbuz czy banan.
Z racji niskiego stanu wody, wczoraj na plazach bylo mnostwo wszelkiej wielkosci koralowcow i muszli, ale ze ich wywozic ponoc nie mozna, nic nie zbieralismy. Martwego motyla tez nie wzielismy ze soba :(
Dzis odpoczynek przed podroza.
Dzien rozpoczelismy od sniadania: muszle z maslem i czosnkiem w porcie. Ostatnio probowalismy tez kraba (mieso delikatne, raczej na smak niz do przejedzenia) i krewetki w sosie z tamaryndowca. Wszystkie w knajpce, gdzie na z kladki widac kucharzy. Przy glownej drodze widzielismy parke malpek na wolnosci. Myslaly ze R. wyjmuje jedzenie dla nich z worka:)
A teraz odpoczywamy na tarasie, nawet nie chce nam sie isc na plaze!




pan na łódeczce wśród lasów namorzynowych

 po wypadku groźnie wyglądającym, jesteśmy cali i zdrowi

produkcja kauczuku

tajski kumpel

że niby ten durian taki smaczny?





środa, 8 maja 2013

Nieumiarkowanie w plażowaniu

Poszlismy na idealna plaze. Piaszczysta, z wysokimi palmami. Slonce w idealnym zenicie. Woda nawet sto metrow od brzegu gleboka na 1.3m. Krem z filtrem 30 uzyty. Wszystko niby idealnie, ale wrocilismy do domu obolali i czerwoni jak buraki.
Na obiad wybralismy tilapie. Ryby okazaly sie ogromne, a zupa krewetkowo-jarzynowa miala chyba poltora litra. Pysznym rybom pozostawilismy jedynie glowy, ale zupie nie podolalismy.
Za to w czasie posilku mi (R.) pod stolem podolaly komary. Naliczylem przynajmniej 24 ukaszenia na nogach, bo srodek przeciwko nim oczywiscie zostal w domku (wyszlismy tylko na chwile na obiad , a poza tym wczoraj zadnych komarow nie bylo). Na szczescie ponoc tu malarii nie ma.
Jeszcze podczas posilku przyplatal sie do nas kot syjamski (Syjam to dawna nazwa Tajlandii, wiec one stad sie wywodza), pomiauczal, pogadal, posiedzial, a kiedy skoczylem po sklepu po srodek na owady, nawert zajal moje krzeslo.
Spaleni, przejedzeni i pogryzieni (przynajmniej w polowie) stwierdzilismy, ze jeszcze musimy sie wiele nauczyc, jesli chodzi o pasywny wypoczynek.

taki widoczek z werandy







Plyniemy sie lenic...

Buddyzm drogowy

Co robi kierowca kiedy chce zmienic pas? Zmienia pas. I zupelnie niewazne jest dla niego czy tym pasem akurat jada samochody. Albo czy linia jest ciagla. Jesli nie ma dla niego wystarczajaco miejsca zawsze moze stanac na pasie prowadzacym w przeciwnym kierunku lub stanac na obu pasach jednoczesnie. Moze tez podjechac kawalek dalej i zmienic pas stajac na przejsciu dla pieszych przy skrzyzowaniu, na srodku skrzyzowania lub po prostu przejechac przez skrzyzowanie na czerwonym i tam zmienic pas. Przy zadnym z tych manewrow nie mrugnie nikomu swiatlami, zeby podziekowac za wpuszczenie, nie machnie reka. Nikt na niego nie zatrabi ani go nie przeklnie. Czasem, chioc rzadko, wlaczy na ulamek sekundy kierunkowskaz, ale to tylko wtedy, kiedy jest duzy korek.
Kierowcy ze stoickim spokojem potrafia odbierac ten caly chaos, ktory odbywa sie na drodze, bo sami sa jego czescia i sami go wspoltworza.
Zatrabic mozna tylko w kilku przypadkach:
- aby kogos pozdrowic
- aby zaproponowac turyscie podwiezienie
- aby pospieszyc turyste, ktory nie moze sie zdecydowac czy wsiasc do taksowki
- aby ostrzec, ze prowadzi sie rozpedzony autobus i nie ma sie zamiaru hamowac.
Mnisi aut raczej nie prowadza, ale maja specjalna znizke w PKSach i specjalne miejsca w kolejce podmiejskiej.

poniedziałek, 6 maja 2013

największe centrum elektroniczne w Bangkoku, msza św. i inne buddyjskie świątynie

Okazalo sie, ze spoznienie sie na wlasny slub niczego nas nie nauczylo. Dzis planowalismy wstac ok.8, zjesc sniadanie (podawane w naszym hotelu - tak - hotelu!, do 10-tej), wyjsc na miasto co nieco zobaczyc i wczesnym wieczorem wrocic do domu.
To byly plany.
Obudzilismy sie o 10:10, pobieglismy na sniadanie, na ktore ledwo sie zalapalismy. Po jedzeniu wrocilismy zmeczeni do pokoju i w rezultacie wyszlismy po 12:30. Pojechalismy zwiedzic palac, ktory akurat dzis byl zamkniety, a nastepnie drugi palac, w ktorym akurat dzisiaj nie mozna bylo niemal nic wewnatrz zwiedzic. Popoludnie spedzilismy na szukaniu w najwiekszym tajlandzkim elektroniczno-komputerowym centrum handlowym jednej rzeczy... jak sie okazalo jedynej, ktorej akurat tam nie maja.


Z jednego z muzeow wyszlismy jako ostatni tuz po jego zamknieciu. Teraz jest juz po 21-ej, a my siedzimy w knajpie kolo dworca PKS na drugim koncu tego ogromnego miasta.
Dzis postanowilismy nie kupowac jeszcze biletu na jutrzejszy autobus, bo nie mozemy sobie zaufac, ze na niego zdazymy.


 Mnisi mają specjalne miejsca w środkach transportu publicznego 


była niedziela, więc poszliśmy na mszę św. po ... tajsku






podobno największy leżący Budda



 kolacja















sobota, 4 maja 2013

Gorecej sie nie da

Bangkok. Dochodzi polnoc, a w powietrzu wciaz grubo ponad 30 stopni. Nawet zimna woda w prysznicu jest za ciepla. Ale i tak w porownaniu z tym co bylo w poludnie, teraz to prawdziwa ulga. W pokoju ciezko przezyc bez klimatyzacji, w lodowce czeka ponad 5 litrow wody. My jednak siedzimy na upalnym balkonie probujac przystosowac sie choc odrobine do temperatur, jesli mamy przezyc najblizsze dwa tygodnie. Piec pieter pod nami biegaja spasiony szczur i bialy pudelek. Na korytarzy spotkalismy mikro-jaszczurke. Z reszta w sklepach tez wszystko tu jest w mikro-opakowaniach. Ale maja czekolade Hershey's (juz kupiona) i b.tani cukier trzcinowy. Natomiast herbata kosztuje ponad 100PLN.
Jestesmy juz dzis po dwoch tajskich posilkach. Pierwszy kupiony na lotnisku za 5PLN byl najlepszym jaki kiedykolwiek jedlismy! A na samym pokladzie samolotu jedzenie bylo tez pyszne. Zjedlismy swoje jeszcze zanim inni w ogole dostali, bo zamowilismy posilki specjalne - muzulmanski i indyjski. Jedzonko, winko, filmik, muzyczka i... zasnelismy. Przebudzilismy sie jeszcze, zeby zobaczyc Himalaje!
widok z dachu hostelu, nie jest zły
 
Photo 
pyszny bar na lotnisku

Photo 

Photo 
w muzeum 
 
Photo 
Pan Taxi